Imieniny: Alicji, Bogusławy

INFO

Wspominając pogotowie dotykamy jednocześnie pozostałych instytucji dostępnych pod telefonami alarmowymi. Mam na myśli oczywiście Straż Pożarną, której ochotnicze jednostki prężnie działają w wielu wsiach całego żnińskiego powiatu. Do tej „alarmowej triady” zalicza się oczywiście Policja, (wtedy jeszcze jako Milicja Obywatelska), której komisariat cały czas mieści się w tym samym miejscu na Rynku. Stąd, idąc lekko po skosie mamy dostojny gmach z czerwonej klinkierowej cegły będący siedzibą Sądu Rejonowego. W tamtych latach niejako na obrzeżu systemu prawnego funkcjonowało też Kolegium Karno-Orzekające, zajmujące się sprawami mniejszego kalibru, niegodnymi stanięcia na sądowej wokandzie. Również w okolicy Rynku mieściła się kancelaria adwokacka.

Obracamy się w kręgu urzędów państwowych więc oczywiście trzeba wspomnieć o Poczcie Polskiej. Jasne, że też już była i to na ulicy, a jakże, nomen omen Pocztowej. I trwa tam nadal choć na przestrzeni lat ranga firmy podupadła mocno. Ale leżącego się nie kopie więc z drastycznymi szczegółami się powstrzymam. Śmiertelny cios Poczcie zadała nowoczesność czyli odebranie jej domeny „telegraf, telefon” poprzez możliwość nadania z noszonego w kieszeni smartfonu wiadomości tekstowych i przeprowadzenia rozmów nawet w trybie wideo z całym światem, a wszystko w ramach niedrogiego abonamentu. Dystrybucję paczek przejęła bogata i sprawna sieć firm kurierskich. Co więcej, za pomocą odpowiednich aplikacji możemy siedząc w domowym zaciszu czy choćby w kawiarni lub na parkowej ławeczce wykonywać przelewy i w pełni zarządzać swoim bankowym kontem. Same banki, niewiele ich było, ale jednak się wtedy krzepko trzymały, a w Żninie głównym bankiem był NBP w gmachu późniejszej siedziby tygodnika „Pałuki”. Czy to był jedyny bank w Żninie na przełomie lat 60/70, to może ktoś mi przypomni? Wydaje mi się, że był też Bank Spółdzielczy, tylko gdzie? Do nowinek systemu finansowego należał wtedy odrębny oddział PKO, który przejął od Poczty książeczki oszczędnościowe oraz Obsługę Ratalnej Sprzedaży. Oczywiście w Żninie Oddział PKO też już wtedy był. Ja już pracowałem i miałem dochód, ale ze względu na nieuregulowany stosunek do służby wojskowej nie posiadałem zdolności kredytowej. Mój pierwszy w życiu kredyt zaciągnąłem przez mamę na ratalny zakup szpulowego magnetofonu Tonette, który zabrałem z sobą na Mazowsze i on tu jeszcze długo mi służył. W tym miejscu mam kłopot bo nie wiem, jak tu wytłumaczyć, że to był luksus. Relacje były takie, że ten najtańszy na rynku magnetofon kosztował trzy moje pensje.

 

W tym miejscu cofnę się do fragmentu o służbie zdrowia. Wspomniałem, że w Przychodni Rejonowej, poza interną, byli dostępni podstawowi specjaliści czyli okulista, laryngolog, neurolog, pediatra itp. Jednak do bardziej wąskich specjalizacji należało się udać ze skierowaniem np. do Bydgoszczy lub Poznania. Tu dotykamy sprawy komunikacji. Otóż Żnin skomunikowany był fantastycznie. Posiadał połączenia kolejowe bezpośrednie z Bydgoszczą i Inowrocławiem, a do Poznania z jedną tylko przesiadką. Sam też przez półtora roku jeździłem dwa razy w miesiącu na konsultacje do Poznania, kiedy zakład pracy skierował mnie na zaoczny kurs Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego. Dużo mieszkańców korzystało z tej komunikacji. Młodzi jeździli do większego miasta do wybranej szkoły średniej lub wyższej, a z czasem również do pracy mimo że tej akurat w samym Żninie było pod dostatkiem. Bardzo gęsta sieć połączeń autobusowych PKS dawała wygodne i częste połączenia nie tylko do tych miast lecz, także do każdej najmniejszej wsi. Godziny kursów były zsynchronizowane w sposób dogodny dla dojeżdżających do szkół i zakładów pracy. W samym mieście i najbliższej okolicy było co najmniej 15 taksówek osobowych oraz kilka bagażowych. W sezonie turystycznym na trasie Żnin – Wenecja – Biskupin – Gąsawa kursuje regularna kolejka wąskotorowa na torach o rzadko dziś spotykanym rozstawie szyn 60 cm.

 

Idąc tym śladem docieramy do tematyki muzealnej czyli jednej z mocniejszych stron Żnina i Pałuk. Wspomniana kolejka, a szczególnie jej zabytkowy parowozik „Leon” wywodzi się bowiem z Muzeum Kolei Wąskotorowej usytuowanego u stóp zamkowych ruin we wsi Wenecja. Ta zaś jest jednym z oddziałów Muzeum Ziemi Pałuckiej. W opisywanych przeze mnie latach te muzealne zbiory były eksponowane dość „nienachalnie”, za to dziś należą do największych turystycznych atrakcji regionu. Żnin ma bogatą i chlubną przeszłość , a jej ślady zachowały się w muzealnych zbiorach. Dziś Muzeum Ziemi Pałuckiej posiada cztery oddziały, ale ja zapraszam do tych dwóch w Rynku czyli XV-wieczna Baszta oraz Magistrat. Tam bowiem znajdziecie chyba to wszystko, co pozwoli Wam, tak samo jak mnie, odczuwać tę pałucką tożsamość oraz dumę, że „jestem stąd”.

 

No to teraz coś dla ducha, a tu mamy przebogato. Duchowość często kojarzy się z religijnością, która mnie osobiście jest raczej obca, co jednak nie przeszkadza mi w kontemplowaniu sztuki i architektury sakralnej. W Żninie nawet istnieje pewien obiekt w rękach obecnie prywatnych, do niedawna Muzeum Sztuki Sakralnej w Sufraganii. Po dziesięciu latach nieudanych prób, kiedyś w końcu ten magiczny próg przekroczyłem. Może spodziewałem się więcej, ale uważam, że nawet w tamtej postaci warto byłoby te zbiory ponownie publicznie udostępnić. Tak samo przy każdej nadarzającej się okazji będę optować na rzecz publicznego udostępnienia przepięknego zabytku świadczącego o średniowiecznej świetności mojego rodzinnego miasta. Mam na myśli insygnia króla Bractwa Kurkowego. Ten ozdobny łańcuch z orłem dziś można obejrzeć jedynie na niezbyt efektownych zdjęciach. Oryginał spoczywa gdzieś głęboko w muzealnym skarbcu. A ja pamiętam, że jako dziesięciolatek zobaczyłem to na szkolnej wycieczce w gablotce pod szkłem w muzeum w Baszcie, kiedy nie było ono jeszcze tak powszechnie dostępne. Nie jestem w stanie opisać dziś, pod jak wielkim wtedy byłem wrażeniem. Kultura to również kino, nasze kino „Pałuczanin”. Pamiętam te kolejki na dwie godziny przed otwarciem kas, zwłaszcza na westerny albo niedzielne poranki filmowe z biletami po 1,35 zł.

 

Czy to już w kulturze wszystko? Skądże. Nie wiem, od czego zacząć bo jest tego dużo. Biblioteka publiczna... kiedyś, gdy jeszcze wzrok mi pozwalał, czytanie było moją ogromną pasją. Zresztą życie wśród książek było u mnie rodzinną tradycją. Już wtedy pojęcie biblioteka znaczyło więcej niż po prostu wypożyczalnia książek. Biblioteka „krzewiła” bo to jej misja. Zatem krzewi nadal, a w cyfrowej rzeczywistości doskonale sobie radzi. Wtedy jednak jeszcze nie prowadziła takiej jak dziś działalności wydawniczej. Na pewno pamiętacie to karkołomne wąskie wejście po kilku stromych schodkach od ulicy, której zawirowania historii kilkakrotnie zmieniały nazwę. Ten „kręgosłup” żnińskich ulic zwał się a to Kościelną, a to 700-lecia, przed wojną spory jej fragment był ulicą Pierackiego, a kiedy ja się urodziłem w domu niemal dokładnie vis a vis biblioteki, była to ulica marszałka Polski i Związku Radzieckiego, Konstantego Rokossowskiego. Chyba też wielu z Was pamięta tę bibliotekę w jej kształcie sprzed lat. Naszymi przewodniczkami po świecie książki były, o ile mnie pamięć nie myli, dwie panie Anie. Po jednej stronie pomieszczenia szukaliśmy czegoś dla siebie w drewnianych szufladkach zawierających katalogowe fiszki. Panie bibliotekarki rezydowały za barierką i widzieliśmy je na tle regałów z książkami. Nie były to jednak kolorowe grzbiety okładek bo książki wedle ówczesnej modły okładano w szary papier „pakowy”, i stały na półkach w karnym szyku, a na grzbietach opisane były katalogową sygnaturą. W głębi pomieszczenia przez oszklone drzwi przechodziło się do pustej zazwyczaj czytelni, która zresztą z czasem została wyodrębniona jako samodzielny lokal użytkowy z własnym wejściem prosto z Rynku. Tam przez pewien czas pracownię kapeluszy prowadziła mama mojego szkolnego przyjaciela Leszka Bachorskiego. A co do biblioteki, to w swoim czasie istniała jeszcze biblioteka parafialna, w salce parafialnej w budynku kina, gdzie później działała kawiarnia Zacisze. Biblioteka była czynna w niedzielę, ale to był epizod bardzo krótki.

tekst i fot. Leonard Łuczak

AUTOPROMOCJA